To nie science-fiction – Hamilton za chwilę będzie jak Senna

Na widok żółtego kasku w lusterkach jego rywale dostawali niemal spazmów: – Wydawało mi się, że wiem o nim wszystko, ale koniec końców dochodziłem do następującego wniosku – cholera, nie da się go pokonać – wspominał Gerhard Berger. Inspirował całą Brazylię, a w trakcie jego uroczystości pogrzebowych na ulice Sao Paulo wyszły 3 miliony ludzi. Przed telewizorem obserwowały kolejne dziesiątki milionów. W tym mały chłopiec, który dla legendarnego Ayrtona Senny kompletnie stracił głowę. Lewis Hamilton, bo o nim mowa, może już w najbliższy weekend wyrównać wspaniały rekord swojego największego idola.

Epicki Senna w Formule 1 to 161 startów i 41 zwycięstw. Hamilton – odpowiednio o jeden wyścig i zwycięstwo mniej (140, 40). Jeśli Anglik w swoim stylu odstawi konkurencję w trakcie Grand Prix Singapuru – dokona prawie niemożliwego. Nawiąże bowiem do prawdopodobnie najbardziej utalentowanego kierowcy w historii sportów motorowych (Senna zginął tragicznie w trakcie GP San Marino w 1994 roku). Panowie mają trochę cech wspólnych, choć jednak więcej ich dzieli.

Hamilton od początku startów w F1 borykał się z łatką rozpieszczonego dziecka, które niemal kołyski znajdowało się pod opieką McLarena (zespół koordynował jego karierę wraz z ojcem zawodnika odkąd LH miał 13 lat). Senna dla odmiany piął się do najbardziej elitarnej serii wyścigowej przez drobniejsze kategorie, a w Formule debiutował na marnym Tolemanie, w którym i tak zachwycił świat, zajmując drugie miejsce w Grand Prix Monaco. Hamilton w pierwszym sezonie został wicemistrzem świata (przegrał tytuł o punkt), a cały świat donosił, że jest faworyzowany, na czym cierpiał obrażony partner z teamu Anglika, dwukrotny mistrz świata, Fernando Alonso.

Gdyby się uprzeć i poszukać skojarzeń na temat zarówno Hamiltona i Senny, w pierwszej kolejności są to trzy słowa: McLaren i żółte kaski. To właśnie w zespole z Woking obaj panowie zdobywali swoje pierwsze tytuły mistrzowskie, kierowani przez legendarnego szefa zespołu Rona Dennisa. Obaj mieli też te same barwy na swoim „hełmie”. W przypadku dzisiejszego mistrza świata – chodzi oczywiście o hołd na cześć Senny.

Obecna rywalizacja w F1 toczy się dla Lewisa tak łatwo, że zawodnik może faktycznie skupiać się na walce z legendami zapisanymi w kronikach motorsportu. Przewaga nad partnerem z Mercedesa – Nico Rosbergiem – wynosi bowiem aż 53 punkty i trudno przewidywać, by miało dojść do zamiany miejsc. Zwłaszcza, że ciemnoskóry 30-latek wygrał aż siedem z dwunastu wyścigów.

Nazwisko Hamiltona nie pada zresztą w ostatnim czasie tylko w kontekście Senny, ale i największego rywala… Brazylijczyka – Alaina Prosta. „HAM” wywalczył pole position podczas ostatniego Grand Prix Italii na torze Monza. Była to jego siódma pierwsza pozycja startowa z rzędu, czym po raz ostatni mógł pochwalić się Prost w sezonie 1993. Łącznie jednak w klasyfikacji wszech czasów pod względem pierwszych miejsc Hamilton ustępuje jeszcze Sennie (65) i Michaelowi Schumacherowi (68). Jego licznik zatrzymał się chwilowo na liczbie 49, więc w najlepszym wypadku swojego idola w tej rubryce dogoni dopiero za rok.

– Każdy kocha zwycięzców. Tak skonstruowany jest ten świat. Ayrton Senna był natomiast największym zwycięzcą z największych. Geniusz, nieprawdopodobny charakter, inspiracja. Wywierał na mnie od zawsze wielkie wrażenie i oglądałem jego popisy odkąd tylko pamiętam. Miałem ledwie 4 czy 5 lat – wspomina Hamilton. Los to figlarz, bo za chwilę będzie mógł mieć na swoim koncie tyle samo startów i zwycięstw, co legenda Formuły 1. Grand Prix Singapuru już w najbliższy weekend.