Serena Williams, Ana Ivanović i Li Na triumfują – podsumowanie

Kolejny tenisowy sezon wystartował z dużym impetem. Wszystkie zawodniczki mogły wybierać (o ile nie dostały zaproszenia do Pucharu Hopmana) spośród trzech turniejów WTA. Większość z czołowej dziesiątki zameldowała się naturalnie w stolicy Queensland.

Brisbane

Najbardziej oczekiwanym turniejem był niewątpliwie Brisbane, w którym to ciekawskie oczy szczególnie wypatrywały powrotu do gry Marii Szarapowej. Oczywiście równie istotne były odpowiedzi na pytania związane z Sereną Williams: czy ciągle będzie poza zasięgiem rywalek czy może Wika Azarenka będzie w stanie jej zagrozić?

Wszystkie przedsezonowe wątpliwości okazały się jednak zupełnie przedwczesne, a w świecie WTA utrzymany został status quo. Serena Williams nie tylko wygrała dość pewnie cały turniej, ale poprawiła również i tak już druzgocące dla głównych rywalek statystyki H2H (14:3 z Wiką oraz 15:2 z Marią). Co gorsza, forma obu pretendentek do tronu może pozostawiać sporo do życzenia.

Wprawdzie jeszcze na tle Sereny wypadały całkiem korzystnie (co oczywiście wynika również z większej motywacji i pozycji ‚underdoga’), ale poprzednie spotkania były wręcz wymęczone (Kanepi oraz Voegele i Janković), grane zrywami i zupełnie ospale.

Nie wróży to najlepiej rywalizacji na zbliżającym się niedługo Melbourne. Kolejny raz z dobrej strony pokazała się Jelena Janković, która znów udowodniła malkontentom, że jej powrót do ścisłej czołówki nie był dziełem przypadku: trzy pewne zwycięstwa (w tym z Kerber) i ładna walka z Azarenką (niewiele zabrakło do remontady) pokazują regularność i zwiastun być może najlepszego sezonu od 2008 roku.

Skróty z finału:

Auckland

W przeciwieństwie do Brisbane nowozelandzka ziemia zaowocowała w kilka niespodzianek. Już w pierwszej rundzie odpadło pięć rozstawionych zawodniczek: Vinci, Barthel, Knapp, Cirstea i Safarova.

O ile Włoszka mogła jeszcze nie docenić jednego z największych talentów młodego pokolenia (pokonała ją Ana Konjuh), o tyle porażki dwóch ostatnich z nieszczególnie wymagającymi rywalkami potwierdzają kolejny raz tezę, że zupełnie obca jest im jakakolwiek regularność. Do tego duetu można też spokojnie dołączyć Julię Goerges, dla której zbliżające się AO będzie już naprawdę ostatnią deską ratunku przed spadkiem do rangi ITF.

Pozostała część turnieju przebiegała znacznie spokojniej, pod dyktando dwóch pozostałych faworytek: Venus Williams i Any Ivanović. Ta pierwsza grała różnie – poświęciła seta, żeby wstrzelić się z Meusburger, by w kolejnym meczu pewnie wypunktować Muguruzę. Na Serbkę obecna forma to zdecydowanie za mało, choć i tak udało się wyrwać jednego seta.

Sama Ivanović do finału dotarła jak burza i gdyby nie wróciły stare zmory (zamknięcie spotkania z Vee w dwóch setach), to spokojnie mogłaby zaliczyć turniej do niezwykle udanych. Wbrew tej niewielkiej rysie zwycięstwo Serbki jest i tak dużym sukcesem – pierwszym triumfem od ponad dwóch lat.

Pytanie tylko, czy to wystarczy, aby wreszcie przebrnąć czwartą rundę w Wielkim Szlemie. Tam zapewne będzie już czekać znacznie silniejsza przeciwniczka, co może znów się okazać barierą nie do przebrnięcia.
ana ivanović auckland

Ana Ivanović
Foto: zimbio.com

Shenzhen

Niezwykle pechowy okazał się powrót do tenisowego światka Wiery Zwonariowej. Już w pierwszej rundzie musiała stawić czoła Na Li, na której to tle i tak zaprezentowała się nad wyraz poprawnie i miałaby spore szanse na dobry wynik w przypadku lepszej drabinki.

Na zupełnie innym biegunie wylądowała Sara Errani. Włoszka nie dość, że zaczęła sezon od wyboru potencjalnie najłatwiejszego turnieju, to dodatkowo zagrała w nim wręcz fatalnie, odpadając już w drugiej rundzie. Trudno być optymistą w przypadku utrzymania przez Sarę pozycji w czołowej dziesiątce.

Poza tym dość przewidywanie. Dwie ”gospodarskie” faworytki turnieju bez większych problemów dotarły do finału, w którym wygrała jedyna słuszna pretendentka. Co najwyżej można jeszcze odnotować kolejne porażki w pierwszych rundach chorwackich młodych rakiet: Donny Vekić (17 lat) i Ajli Tomljanović (20 lat) – może jednak jeszcze za wcześnie na turnieje WTA?

Polki

Kasia Piter i Paula Kania odpadły w kwalifikacjach do odpowiednio: Brisbane i Auckland. Niestety Kasia nie miała czego szukać w spotkaniu z Rosjanką, sukcesu nie przyniósł również występ deblowy. Automatycznie więc nasuwa się pytanie, czy nie lepiej było spróbować w słabiej obsadzonym turnieju? Natomiast Paula wygrała tylko pierwszy mecz z Marią Sanchez, w kolejnym, z Grace Min, prezentując się dość przeciętnie, choć i tak może mówić o sporym pechu, nie wykorzystując wysokiego prowadzenia w tie-breaku.

Trudno na podstawienie pojedynczych turniejów oceniać szanse obu Polek na cały zbliżający się sezon. Trudno też wymagać, aby nagle dokonały dużego przeskoku z ITF do WTA – to nie te czasy. Być może lepiej schować jeszcze ambicje, umiejętniej szafować siłami i pracą u samych podstaw robić krok po kroku, zbliżając się do upragnionej setki.