Kiedy ściemnia się nad Reymonta…
Tekst jak każdy powinien mieć jakiś sens. Tylko, że pisząc o grze Wisły w ostatnich miesiącach trudno znaleźć jakikolwiek. Nie ma sensu krytykować, nie ma sensu szukać przyczyn, bo przecież wymienialiśmy je wielokrotnie. Pozostaje zaduma….a może już tylko rozpacz?

Bo cóż innego pozostaje, kiedy Wiślacy pokazują na boisku, że proces ich sportowego rozwoju stanął w miejscu albo raczej cofnął się o kilka poziomów? Jak wytłumaczyć brak formy, brak mobilizacji, brak zaangażowania? Owszem, dostaliśmy się do fazy grupowej pucharu UEFA, tylko wypada przy tym dodać, że trafiliśmy tam bardziej dzięki cudownemu zrządzeniu, kaprysowi losu niż umiejętnościom i walce. Gdyby nie kiepska dyspozycja Iraklisu w meczu rewanżowym, lamentowalibyśmy, że znowu się nie udało przejść I rundy.

Zostawmy puchary. Weźmy nasze krajowe podwórko. Mecz ligowy z obecnym średniakiem ligowym, czyli z Groclinem. I znowu zdarzył się (na szczęście) cud, bo trudno inaczej rozumieć zdobycie wyrównującej bramki na 2-2 w doliczonym czasie z rzutu wolnego. Jak ten mur obrońców się rozstąpił… Jak Morze Czerwone przed Izraelitami podczas wyprawy do Ziemi Obiecanej. A co gdyby się nie rozstąpił? Przecież nie możemy liczyć ciągle na łut szczęścia. Mamy liczyć na piłkarską klasę, na ambicję, na gryzienie murawy od pierwszej do ostatniej minuty. Tego jednak ostatnio nie oglądamy. Oglądamy natomiast np. Dariusza Dudkę, który pokazuje jak to się broni… ale chyba nie w tej lidze.

Gwóźdź do trumny, przyczynek do żenady, pośmiewiska, spadku lansu i rozpaczy, czyli mecz z Ruchem w Pucharze Polski. Czy trzeba go w ogóle komentować? Nie, lepiej nie. Chciałbym uwierzyć, że to tylko chwilowy spadek formy, drobne wypadki przy pracy, które nie wpłyną na ogólne wyniki Wisły. Ale nie będę okłamywał samego siebie. Drobne wpadki to zdarzały się, ale za czasów H. Kasperczaka kiedy skład był taki, że właściwie kogokolwiek się nie wystawiło na boisko to i tak widać było solidną, dynamiczną grę i przede wszystkim, większą lub mniejszą, skuteczność. Był to skład, który był praktycznie niezrównany w naszej lidze i dzięki temu niemal każdy mecz Ekstraklasy z udziałem Białej Gwiazdy był wydarzeniem godnym uwagi… i świetnym widowiskiem.

Po meczu z GKSem Bełchatów z jednej strony byłem w szoku i miałem łzy w oczach, z drugiej strony ucieszyłem się, bo wreszcie smutna i niepokojąca zarazem prawda o Wiśle znalazła odzwierciedlenie w dotkliwej porażce na własnym stadionie. Skończył się mit niepokonanej ekipy z Reymonta, która na swoim obiekcie w lidze kosi rywala za rywalem. Nie ma już żadnych prawidłowości, żadnej oczywistej przewagi. Zaczynamy powoli, ale systematycznie obniżać loty. Być może dzięki temu, co stało się w tym meczu, przejrzą na oczy Ci z Klubu, którzy ciągle zapewniają, jak to wszystko przy Reymonta jest wspaniale i że są powody do zachwytu. Ujek i Matusiak pakujący piłkę do naszej siatki w odstępie 4 minut przy bezradnych obrońcach w tle raczej nie napawa zachwytem, Panowie. I od razu dodajmy: wyrzucenie Dragomira Okuki i zatrudnienie nowego (nawet superwybitnego) trenera absolutnie niczego tutaj nie zmieni. To byłoby tak jak posadzenie Roberta Kubicy za kierownicą trabanta.

Ciągle więc doświadczamy nowych rozczarowań, zaś wielkie marzenia o podboju piłarskiej Europy odchodzą w zapomnienie. Przychodzi szara i nijaka rzeczywistość polskich boisk i mozolnej walki o punkty, pozbawionej wyrazu i determinacji. Pragnę, by i trener i wszyscy „na górze” wreszcie zrozumieli, że dla kibica nie ma nic bardziej bezsensownego i rozpaczliwego, niż ta szarość, ta sportowa bezradność i te ciągłe rozczarowania.